Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Medard stał na samej drodze... Z bijącem sercem wpatrywał się w dziewczę strojne, wesołe, ożywione, które śmiało rzucało okiem ku niemu i nawskroś go przeszywało, jak niegdyś, kiedy mu niebieską rzuciło kokardę. I widać było, że ją poznała na piersi swego rycerza, zarumieniła się z uciechy, a przechodząc tuż koło niego, skłoniła mu się główką i filuternie szepnęła:
— Witam pana...
Ani nawet mógł odpowiedzieć, tak prędko mu zniknęła... W drugiej parze szedł wojewoda z królową, która zamyślona patrzała gdzie indziej i dała się wieść, nie wiedząc prawie kędy i dlaczego szła.
Gdy się skończył taniec, król posadził pannę młodą i wprędce dał się od niej odwieść innej jakiejś pani, która go natarczywie ścigała. Wojewodę zatrzymała Marja Ludwika, na chwilkę więc miejsce przy wojewodzinie było opróżnione. Pełka z wielką zręcznością potrafił się przecisnąć i zbliżyć ku niej.
— A takżem to ja panią mej wstęgi i mojego serca znaleźć się spodziewał, — zawołał żywo, przystępując — mogłaż pani dać się zmusić...
— Ja? zmusić? — śmiejąc się, odparła Jadwisia — a któżby mnie zmuszał?
— Więc pani go kochasz?
— Ja? kogo? mojego męża? — śmiejąc się, zawołała młoda mężatka — ja? kocham? ja go bardzo lubię... to dobry człowiek! taki wesoły! taki wspaniały! tak śliczne mi porobił prezenta! A! żebyś pan widział mój sznur rubinowy, moje perły i kanaki... I szalenie rozkochany we mnie...
— Panno Jadwigo, — rzekł żywo Pełka — pozwól, że cię jeszcze nazwę tem imieniem.
— O! bardzo przepraszam! ja przecie jestem wojewodziną... żoną senatora...
— Pani, — dodał Medard — jakżeś pani mogła mnie tak zdradzić?