rzyli: Wiwat! — a Świnarski, z konia skoczywszy, pokłonił się nisko...
— Czołem wojskiej dobrodziejce nieproszeni goście... — rozśmiał się — prawda? Wiemy to oba! ale jakże to może być, aby Pełka po raz pierwszy z domu na wyprawę wyruszył sam i żeby go przyjaciele domu nie uczcili, nie poprowadzili i strzemiennego z nim, za pomyślność wyprawy, nie wypili?... Jejmość dobrodziejka trochęć nam wdzięczną być powinna, bobyście się, rozstając z jedynakiem, popłakali, a my go po rycersku i po szlachecku wyprowadzimy na wojenkę.
Wtem i Żołudek przystąpił, a Laskowskich tylko co nie było widać, bo już koni czwał za wałem się słyszeć dawał.
Pani wojskiej twarz się rozjaśniła, bo miała wielką moc duszy i panowanie nad sobą, tak, że nawet najcięższy smutek przemogła, gdy tego uznała potrzebę; a jej wesołość była wskazówką, której Medard nawykł być posłusznym.
Weszli tedy wszyscy do izby gościnnej, lecz jeszcze za gospodynią ceremonje wszczęli Świniarski z Żołudkiem, gdy już konie Laskowskich przed gankiem prychały.
Panowie chorążyce, podobni do siebie bardzo, bo bliźniaki, obaj jednego wzrostu, jednej tuszy, młodzi, ogorzali, miny zawadjackie, wąsy do góry, nadjechali, podrzucając czapki i śmiejąc się.
Medard wyszedł przeciw nim.
— Macie szczęście, — zawołał pierwszy — że samiście przybyli, bobym był za kowala mszcząc się, pewnie wam dwór najechał. Gdyby mi się który z was nadarzył, dopókim był zły, do niemałejby zwady między nami przyszło... Wściekałem się...
Chorążyce się śmiali i obaj go przyszli uściskać.
— E! bratku, — zawołał starszy (o godzinę) — nie takiś to ty straszny, jak powiadasz, a my
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.