Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

glądałam pana i tęskniłam. Widzisz pan... nie możesz mieć do mnie żadnego żalu...
Pełka korzystał z tego momentu, który mu cud jakiś zesłał na pociechę i obsypywał Jadwisię słowy, któreby inną do łez może pobudziły. Wojewodzina uśmiechała się triumfująco...
Wszystkich oczy zwróciły się na Pełkę i jużby może podczaszyna, która za późno spostrzegła rozmowę córki, pobiegła była ją przerwać, gdyby wojewoda, nareszcie, wypuszczony łaskawie przez najjaśniejszą panią, nie nadbiegł do krzesła żony...
Okiem starego zazdrośnika zdala już przebijał młodzieńca, w którym widział, domyślał się, czuł rywala... Zdyszany, ze wzrokiem jadem zaprawnym stanął przy Jadwisi, która z uśmiechem nań popatrzyła i odezwała się naiwnie:
— Nie znasz pewnie, wojewodo, tego kawalera — to nasz sąsiad najbliższy... Medard Pełka, mój bardzo dobry przyjaciel, wielbiciel i rycerz...
— Ach! — odezwał się kwaśno, wąsa wijąc, pan wojewoda i z ukosa spoglądając na Pełkę — a! miło mi bardzo. Lecz zdaje mi się, żem już raz gdzieś go spotkał.
— W istocie, panie wojewodo, miałem szczęście widzieć go u podczaszyny w Krakowie... a teraz niedawno w drodze spotkałem syna pana wojewody... Prawdziwie, ktoby to poznał w panu wojewodzie ojca tak dorodnego syna... Co to za szczęśliwe zdrowie, przy takim wieku tak zachowana młodość! Ani się też dziwować, iż jaśnie wielmożny pan pomyślałeś o ożenieniu...
Surowo spojrzał Przerębski na Pełkę, jakby mu groził za to zuchwalstwo, nie zmieszał go jednak wcale... owszem, im ostrzej patrzał, tem kawaler pewniejszym był, że strzała utkwiła i pocichu mówił sobie: Hic habet!
— Prawda? — przerwała Jadwisia, z równem okrucieństwem przedłużając tę rozmowę. —