Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Mój pan mąż wygląda tak młodo... a tyle ma lat! tyle lat! Wszyscy mu się dziwują... a ja pyszna jestem, będąc macochą starszego ode mnie syna!
Spojrzała na męża... Nigdy w życiu nie trafiło jej się widzieć tak nagle, a tak strasznie zmienionej twarzy... ten udawany młodzieniec zestarzał — stał się przerażającym. Jadwisi słowa na ustach zamarły, popatrzała nań długo... Na tę chwilę nadeszła niespokojna podczaszyna, która całą grę fizjonomji pana wojewody dostrzegła i biegła na pomoc nieopatrznemu dziecięciu. Pełka usunął się nieco od krzesła.
— Co ci jest? — szepnęła świekra wojewodzie.
Ścięte usta długo przepuścić nie mogły wyrazu — wreszcie szepnął, westchnąwszy:
— Zuchwały młokos... mościa pani...
Medard nie chciał uciekać przed podczaszyną, stał, trzymając się w miejscu...
Zwróciła się ku niemu, śmiejąc napozór, gniewna kobieta.
— Jak na pierwsze pole — rzekła półgłosem do niego — możesz się pochlubić, iż dosyć dokazujesz... Czy ci to zawsze równie będzie uchodzić szczęśliwie... za tobym nie ręczyła... Radzę waszmości być ostrożnym i nietyle ufać sobie...
Pełka się uśmiechnął pogardliwie prawie.
— Pan Bóg radzi o czeladzi, — rzekł obojętnie — cokolwiek mnie spotkać miało, mężnem sercem znieść potrafię. Już to strachem ani gniewem Pełków nie biorą...
To powiedziawszy, zwrócił się i zwolna począł cofać ku wyjściu. Po drodze jednak zbyt wielu się jeszcze opowiadać musiał ciekawym, by mu tak rychło wynijść dano... Pytali wszyscy o Kraków, o Czarnieckiego, o Polskę... bo wiedzieli już, skąd przybywał. Nie było końca badaniom, na które zręczny Medard tak odpo-