Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

wina staw... Małmazji jak najprzedniejszej.
Wesołość ta wcale pana Medarda rozruszać nie mogła.
— Mówiliście, iż król ichmość was przysyła? — zapytał.
— Jakem żyw, nie kłamię nigdy, — dodał Bochwicz — chyba już obejść się bez tego nie można... W tym wypadku powiedziałem prawdę szczerą, król mnie przysyła...
— Z czem?
— Kazał mi z waszmością jechać i dostać się do Krakowa, trzyma bowiem o mnie, że się rychlej Szwedowi wywinę, bom do węgorza podobny... a powiada, że zawsze dwóch posłać bezpieczniej, niż jednego... aby z tych choć który do celu doszedł...
— Przecieżem się tu przedarł! — rzekł Pełka...
— Właśnie dlatego mogłeś waszmość szczęście swe wyczerpać, a ja mojego jeszcze nie...
— Jeśli tak, bardzom rad — rzekł Pełka...
— Ja też... miły gołębiu mój — mówił Bochwicz...
W tem małmazję wniesiono...
— Jeśli chcesz u mnie reputacji nie stracić, — odezwał się chorąży — musisz pić ze mną. Zobaczysz, że ci to będzie jakby plastrem na ranę serdeczną.
Pełka wiedział, że w takim razie nie było co się upierać przy trzeźwości zbytecznej... Nalano lampki.
— Na zgubę starym grzybom, którzy nam młode dziewczęta biorą! — zawołał Bochwicz... — nam, najsłodszy z towarzyszów — mówię tylko, abym cię samego nie zostawił, chociaż ja osobiście nie jestem już interesowany... Dawnom z miłości pokwitował...
Pili tedy małmazję na zabicie smutku... Bochwicz jednak posłać sobie kazał siana i nie na-