Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

cię nadto kochamy, abyśmy się ciebie ulękli. Prawda, że Zwincza nasz głupstwo zmalował i kowala nastraszył, aleśmy ci go do kuźni już sami odstawili, i twego Sułtana okują do jutra — jak należy.
Całowali się tedy, jakby nigdy nic nie zaszło, a Medard ciekawie już opatrywał, jak się też wybrali i co za broń mieli przy sobie. Zaraz w ganku, nim próg przestąpił, jak to zwykle między młodzieżą bywa, poczęły się oględziny szabel, rusznic i pistoletów, i misiurek, i koni, i kulbak. Każdy swoje chwalił.
Poszli z ganku do koni. Bliźniaki mieli też darowane przez ojca chorążego dwa konie podobniuteńkie, oba brudne kasztany z łysinami na głowie, ale tak dobrane, że ich też w stajni rozróżnić było trudno.
Opatrzywszy wozy, Medard i Laskowscy, którzy się w ganku ciężkiego rynsztunku pozbyli i półzbroiczki poskładali, weszli do izby, kędy już Świnarski, Żołudek i Węgorzewski z jejmością i panną Teresą się zabawiali. Śladu tu już nie było owej bielizny i porozrzucanych sukni Medarda... Pokój wyglądał czysto a pięknie, bo u wojskiej największy ład wszędzie panować musiał.
Gdy na próg wchodzili Laskowscy, panna Teresa, zwykle blada, zarumieniła się nieco, obu też braci oczy najprzód się ku niej zwróciły. Stała za krzesłem matki, ze złożonemi na piersiach rękami, jak zwykle, smutna i milcząca.
— A to nas, chwała Bogu! — zawołał chorążyc starszy — tylu jest, że gdybyśmy chorągiew szwedzką gdzie na drodze spotkali, jużbyśmy się samopiąt jej nie zlękli.
W śmiech tedy wszyscy, i poszli ręce jejmości całować. Wojska oczy miała czerwone, ale twarz wypogodzoną i uśmiechniętą.
— Bóg zapłać — rzekła — kochanym sąsiadom za dobrą ich wolę dla mnie i Medarda. Cieszę się z przybycia ichmość panów do mnie, tem