Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, o których tu nikt nie słyszał, chyba na dworze królewskiej mości.
Wśród tych lamentów żołądkowych poczęli się też Pełki rozpytywać, skąd i dokąd jeździł, na co im zmyśloną bajkę opowiadać musiał. Na sercu mu, słuchając mów tutejszych, ciężko było, wszyscy już bowiem, zgadzając się niby z przeznaczeniem, chwalili sobie poddanie się Szwedowi.
— Niepotrzebnie — mówił Świnarski — upiera się pan Czarniecki: szkoda miasta i ludzi, kraj cały wziął, cóż się tu jednemu grodowi bronić? Taka była wola Boża... A nie będzie nam pewnie gorzej za jednego Szweda, niż było za drugiego, bo już gorzej, niż za tamtego być nie może...
Pełka się coś zcicha ozwał, że się fortuna odmienić jeszcze może...
— Jakim sposobem? — podchwycił Żołudek, już nawrócony tu zupełnie. — Ex nihilo nihil, król już za sobą nie ma nikogo, oprócz Krakowa, który lada chwila musi paść.
— Ależ mu odsiecz obiecują.
— Gruszki na wierzbie! skąd ją wezmą! — zawołał inny zboku. — Czegoż u licha zresztą nam trzeba? ten mocny jest i obronić nas potrafi — ład zaprowadzi... Religję zachować i wszelkie prawa uroczyście przyrzeka.
— A no, konie po kościołach trzymają — szepnął Pełka.
— Toć ten czas wojenny przejdzie — dodał Żołudek — trudno było w pierwszym obcesie żołdactwo powstrzymać. Gdybyśmy się już wszyscy submitowali, byłby pokój jak należy, lecz że niektórzy bróżdżą, wszyscy pokutują...
Słowem, jedno było słowo i zdanie: — święty pokój okupując, poddawać się co rychlej, a króla niedołężnego opuścić. Nie było się co sprzeciwiać, ani rozprawiać z nimi, tak uparcie przy swojem stali.