Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

radzie siedzieli przedniejsi z miasta, ani przerywać się ją godziło.
Stanął Pełka u drzwi, przysłuchując się, bo tego nikomu nie broniono i nie było tajno, że o traktaty chodziło. Sądził, iż kasztelan zobaczywszy go, zawezwie i z poselstwa zdać sprawę każe, lecz siedzący za stołem Czarniecki oczu nawet na stronę nie zwrócił.
Oprócz Płazy, Branickiego i Wolffa, którzy do obozu jeździli, wezwany na radę był i ks. Starowolski, i dowódca zamkowy pan Krzysztof Rupniewski, wojewoda krakowski i wielu innych... a obracała się mowa nie około tego, czy się bronić? bo dłużej wytrwać nie mogli lecz o warunkach traktatów, aby je jak najlepsze otrzymać. Stał Czarniecki przy tem, ażeby siebie z wojskiem ze czcią i w całości wywieźć, — drudzy o całość kościołów, pamiątek, praw i przywilejów przypominali... Wzdychali wszyscy do tej ostateczności przywiedzeni, jaka całą Rzeczpospolitą już ogarnęła...
W tym punkcie podniósł oczy kasztelan, a twarz Pełki mu się nawinęła, i wstał, ręką go do siebie przyzywając...
— Chodź waszmość tu, — zawołał — a mów! Czekaliśmy na cię, co nam przynosisz? Widziałeś króla? co rozkazał?
Wszystkich oczy zwróciły się na występującego Medarda, którego twarz zbladła świadczyła o doznanych niewczasach...
— W samą porę przybywasz — dodał kasztelan... — cóż król?
Zamilkli wszyscy.
— Nie przynoszę wam, panie kasztelanie, prędkiej posiłków nadziei... to najgłówniejszy, a najsmutniejszy poselstwa mojego owoc... Lecz nie poprzedził mnie nikt od króla wysłany?
— Dotąd nie widzieliśmy nikogo...
— Chorąży Bochwicz...
— Nie było go... — rzekł ktoś zboku...