bardziej, że im mojego jedynaka polecić będę mogła. Młode to i w pierwszem polu... bo na wojnie różnie bywa.
Rozśmiał się Żołudek, wskazując stojącego w progu Medarda...
— Pani wojska dobrodziejko! — zawołał — chyba nas jemu polecać, a nie jego nam. Dość nań spojrzeć! Przesadzi on nas starszych i młodych... a radę sobie da, niedarmo Pełka! znamy, co to krew znaczy...
— Bóg zapłać za dobre słowo — odezwała się wojska i skinęła, zwracając się do córki, która dobrze zrozumiała, co to znaczyć miało.
W siwy długi kubrak ubrany, z wygoloną wysoko głową, w starych żółtych butach, wtoczył się dawny sługa domu, niosąc gąsiorek na tacy i szkła poddostatkiem różnego kalibru... Uśmiechnęły się twarze, bo po znoju dnia tego i utrapieniach, po owych żegnaniach z miłymi i frasunku na odjezdnem każdemu się spotkać z kieliszkiem było przyjemnie. Medard też, nieodrodny syn ojców swych, umiał dobrze przyjmować, tak że wojska spokojnie się nań zdać mogła.
Siedziała zamyślona, gdy jej i syna, i całego domu zdrowia pito; a rozmowa się wszczęła o prawach ogólnych, a szczególniej zaś o Szwedzie. Chociaż nowy ten nieprzyjaciel zdawał się zagrażać ostateczną zagładą Rzeczypospolitej, ducha szlachta nie traciła, owszem ochoczo jakoś szła, choć siły Karola Gustawa straszliwie obliczano, bo ich nie było nad siedemnaście tysięcy. Surowo tedy sądzono Wielkopolan, że się dali wziąć na łapkę jakichś obietnic i w pierwszym popłochu z nieprzyjacielem paktyzowali.
— A no, to wszystko nic, — ozwał się Żołudek — niech-no my się z kątów ruszymy, wszystko zaraz inaczej pójdzie. Lubelska a sandomierska szlachta obroni Rzeczpospolitą — niech Szwedzi idą tu do nas, coraz głębiej, prosimy, tu ich dopiero wybijemy do nogi.
Świnarski głową kiwał, inni milczeli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.