Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedzieli o tem wszyscy i szlachty się siła do domu zbierała... Poszli tedy z innymi Pełka i Rożański do kwatery Czarnieckiego, gdzie jak zawsze łatwo ich przypuszczono.
Postrzegłszy Pełkę, kasztelan się odezwał:
— Już mi się waszmość tylko nie wypraszaj, bo nie puszczę...
— Właśnie z tem przyszedłem... bo matka stara w domu, a w Lubelskiem też niebardzo po dworach bezpiecznie, choćbym dobiegł nogi jej ucałować... Cóż przez dwa miesiące w Siewierzu robić będziemy?
— A któż waszmości zaręczył za dwa miesiące? — spytał kasztelan.
— Tak mówią powszechnie — rzekł Pełka.
— I tak stoi na papierze, przecież nie wszystko, co się pisze, przyszłość jako oblig wypłaca...
— Zobaczymy, co będzie — Deus providebit.
— Jedźcie waszmość zresztą, — dodał kasztelan po namyśle — wziąwszy paszporta pod pieczęcią z kancelarji, aby was po drogach nie nagabywano, ale bawcie niedługo, bo godów i tak nie doczekalibyście doma, a kto wie, co wypaść może... i gdzie ręce będą potrzebne. Nie zawsze jedna bywa pogoda...
Tak pożegnawszy Czarnieckiego, który im jeszcze naukę dał na drogę, wybrali się obaj, jeden do Gołczwi, drugi do rodzica do Trąbek, majętność, którą mieli około Ogrodzieńca, gdzie pono jeszcze Szwedów dotąd nie było. A gdy przyszło się rozstawać i żegnać — Rożański zaklął przyjaciela na drużbę, jaką sobie przyrzekli, aby drogę obrócił przez Trąbki i u niego wypoczął, chociażby przyszło nałożyć.
Obaj z Rożańskim byli tej myśli, że jeżeliby się Szwed, jak naówczas się zdawało, utrzymał w Rzeczypospolitej, nierychło powracać do rycerskiego rzemiosła, dopókiby sprawy się nie wyklarowały i nie uspokoiły umysły. Była bowiem zawierucha niemała.