Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli mamy cokolwiek łaski, niechże pani nas nie osieroca, a pan Pełka też zostanie; dosyć będzie zmienić rozmowę, o co nietrudno nikomu... Dla domu naszego uczynić to zechcecie...
Podczaszyna usiadła... Pełka trochę tylko z oczu zszedł... Panny nie śmiały słówka rzec, znowu tedy milczenie nastało. Na czołach pana Filipa i Wawrzyńca widać było występujący pot kroplisty, tak się obaj męczyli.
Niedługo to potrwało, bo tuż oznajmiono wieczerzę, i pan Filip podał rękę podczaszynie, Medard Annie, a Wacek, zmuszony po starszeństwie wziąć Różę, westchnął tylko.
Szli tedy do jadalni tuż obok — gdy... pędem wielkim wpadł zdyszany wyrostek... Z oczu jego widać było, że niedarmo tak śpieszył, cały przelękły i poruszony... Zatrzymali się wszyscy...
— Co ci takiego? — spytał Filip.
— Proszę panicza... — łykając wyrazy, zawołał chłopak — proszę pana... od gościńca na koniu co tchu nadbiegł Antek i powiada, że oddział obcego żołnierza... Niemcy czy Szwedy... prosto ciągną do dworu...
Pobledli Zagórscy, nie wiedząc, co czynić. Pełka z Wackiem zmierzyli się oczyma, a podczaszyna, śmiejąc się, wyrwała:
— Przecież nie dzikie zwierzęta! cóż się tedy nam stanie od nich? Trochę owsa wyjedzą... i piwnicę opróżnią...
— Nie byłoby to jeszcze tak wielkie nieszczęście, — rzekł Filip — lecz znamy się już z nimi, że się lada czem nie ukontentują. Wprawdzieśmy na ewenement wszelki co droższego sprzątnęli... zawsze jednak...
— Cóż czynić? — zapytał Wawrzyniec.
— Przecież uciekać nie macie powodu? — rzekła podczaszyna... i szydersko popatrzała na Medarda...
— Ja też mógłbym dostać kroku — rzekł Wacek, nie dopuszczając do słowa Pełkę, bo my