Rozśmiał się i w kapeluszu wkroczył do izby gościnnej. Z progu już najrzał kobiety, co go bynajmniej nie zmieszało; zdjął tylko powoli kapelusz obmokły i razem z płaszczem rzucił go na ławę przy drzwiach. Drudzy się też rozdziewać zaczęli za jego przykładem i otrząsać, poglądając zukosa na kobiety... tulące się do kąta. Coś szwargotali między sobą... Podczaszyna, mniej od innych bojaźliwa, a po niemiecku doskonale mówiąca, nie mogąc wytrzymać dłużej, odezwała się głośno:
— Zmęczeni być panowie musicie podróżą, kiedy nawet należnych kobietom względów nie zachowujecie. Czego innego mogliśmy się spodziewać po rycerstwie zwycięskiego protektora Rzeczypospolitej...
Pierwszy z oficerów, który był wygodnie nogi wyciągnął, posłyszawszy ten głos niewieści, zdumiony nim, zdawał się zrazu uszom nie wierzyć; brwi namarszczył, zwolna się począł dźwigać, jakby lepiej chciał przysłuchać się i ziewnął.
— Nie mamy czasu z kobietami się wdawać w komplementa — rzekł zimno. — Jeżeliś jejmość gospodynią, myśl o jedzeniu, bo nie, to my go sami poszukamy...
To rzekłszy, rozwalił się znowu w krześle i, śmiejąc się, począł ze swymi po szwedzku szwargotać. Podczaszynie wcale się to nie podobało. Wstała z krzesła i podeszła kroków kilka...
— Przecież się waszmoście przyjaciółmi naszymi zowiecie, a obchodzicie się z nami wcale nie tak, jakbyście powinni...
— Dajże jejmość pokój komenderowaniu, — obojętnie ozwał się starszy — to nasza rzecz, co my czynimy... Jeść! każcie dawać jeść i pić!
Stuknął ostrogą o podłogę zniecierpliwiony.
— Tym sposobem sobie i królowi przyjaciół nie zrobicie! — rzekła podczaszyna.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.