Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

gość zwiastował się grubym głosem: „Niech będzie pochwalony“... intonując. Poznano go po nim, choć w ciemności. Był to ojciec Lambert, kapucyn z Lublina, który w samą porę nadciągnął, żeby szlachtę na drogę pobłogosławić.
Przyjazd jego nie był wcale wypadkiem: potajemnie ściągnęła go pani wojska, chcąc wedle starego zwyczaju, aby syn, pierwszy raz wyjeżdżający na nieprzyjaciela, wziął uroczyste błogosławieństwo. Wolałaby była może innego duchownego, nie ojca Lamberta, ale cóż już było począć, gdy innego nie dostali, a i ten poczciwy był i święty, tylko zgaga straszna i nielitościwy smagacz na ludzi.
Ledwie mu odpowiedziano na pozdrowienie, ledwie bosą nogą próg przestąpił, stanął, namarszczywszy brwi, jakgdyby przerażony i zgorszony.
— Ho! ho! — zawołał, podnosząc głos — ho! ho! co mi za ochota i wesele, gdy głowyby popiołem posypać należało i Miserere śpiewać, leżąc krzyżem na ziemi! A no! nieodrodne dziatki! tak u nas było od lat stu... trudno, by się naraz zmieniło... na wojnę ciągną i kielichami rozpoczynają!... Otóż to mi obrońce dla Rzeczypospolitej!
— Ksiądz Lambert! — zawołał z kąta Świnarski — nie widzą go oczy moje, a zgaduję... Jeszcze progu nie przeszedł, a już nam łaje...
— Boście łajania godni, ba! gorzej, chłosty! — odparł kapucyn. — Pono jednak i groźby, i słowa, i plagi nie pomogą, aż was ostateczna zguba złamie.
Gdy światło wniesiono, oczy wszystkich zwróciły się na kapucyna. Był to mężczyzna niemłody już, twarzy wychudłej i ciemnej, czarno zarosły, z brodą nieco siwiejącą po bokach... Pofałdowane czoło i ostry błysk oczu nadawały mu wyraz surowy... W ręku trzymał paciorki różańca, spoglądając po przytomnych z politowaniem i smutkiem... Milczenie jego zrobiło więk-