wę, zdziwieni nadzwyczaj, że znaleźli Medarda i Rożańskiego wśród oddziału...
Kilkanaście wozów rozmaitego łupu dostało się w ręce zwycięzców i poddostatkiem koni, między któremi i zesekwestrowane pani podczaszyny.
I ona, i panny Zagórskie, drżąc, czekały końca walki w izbie od ogrodu, gdy Medard wciągnął do gościnnej kapitana...
Nieszczęśliwy dowódca, jakkolwiek zwyciężony, niewiele postradał buty i miny... Dość obojętnie padł na krzesło i rzekł, spoglądając na Medarda:
— Miała słuszność ta otyła jejmość, przestrzegając mnie, żeście nieprzyjaciele nasi; należało was zaraz rozstrzelać, szkoda, żem tego nie zrobił... ale po nocy! nigdym nie zwykł...
Medard, usłyszawszy to wyznanie, spojrzał tylko na towarzysza... Podczaszyna, stojąca pode drzwiami, pochwyciła je także...
— Wiemy zatem, — rzekł — komuśmy winni uwięzienie nasze — powinienem się był tego domyślić i spodziewać...
Zaczynało dnieć, gdy się ze Szwedami rycerstwo polskie uprzątnęło. Nieboszczyków przypędzeni ze wsi ludzie z łopatami, wykopawszy dół za stodołami, złożyli odartych zupełnie na wiekuisty spoczynek; z żywymi nierównie trudniej było radzić. Porucznik chciał wybić do nogi, ale i Zagórscy, i Medard, i spokojniejsi towarzysze nie godzili się na to, aby odwetu nie wywoływać, o który i tak nie było trudno. Spędzono ich tymczasowo związanych do szopy, gdzie na słomie wypocząć mogli po śnie tak nagle przerwanym.
Kapitan i jego towarzysze pobrani w niewolę, siedzieli w izbie zupełnie na los swój obojętni. Jeden z nich klął pocichu, dwaj drudzy milczeli dumnie... Łatwo im było dostrzec, że to zwycięstwo niemałego wszystkich nabawiało kłopotu. Wiedzieli oni dobrze, iż kraj cały był w rękach