szwedzkie kręciły się po okolicy, jeden z nich nadciągnąć mógł co chwila.
Podczaszyna łamała ręce w rozpaczy, pilno jej bowiem było do Horbowa...
Przez drzwi otwarte zobaczyła Medarda, który stał zadumany, ani myśląc się mścić na kobiecie, ani chcąc korzystać z jej położenia, aby ją przebłagać. Było to niepodobieństwem...
Nie wiedząc, co począć, podczaszyna dała znak, aby się zbliżył. Pełka zawahał się trochę, lecz, nie chcąc odmówić kobiecie, choć nienawistnej — przestąpił próg i stanął przed nią.
— Mścisz się na mnie za to, że mi się przed Szwedem wymknęło jakieś słowo, które on sobie nie wiedzieć po jakiemu wytłumaczył... pięknież to tak? — zawołała z gniewem, przystępując do niego. — Słyszałam, jak mnie ten przebrzydły gbur obwinił przed wami... a waćpan...
— Nie spodziewałem się nic innego od pani podczaszyny, — rzekł Medard — wcale mnie to nie zdziwiło...
Ja wiem, — poczęła żywo — rozumiem, waćpan kochałeś się w Jadwisi — waćpanu się zdawało, że ja ją za niego wydać mogę!
— Nietylkom się kochał w pani wojewodzinie, — zawołał Medard — ale kocham się w niej dzisiaj, kochać się będę całe życie, żadna inna kobieta serca mojego nie posiędzie — jestem młody i mogę czekać na szczęście... A że się o nie dobijać będę... to pewna...
Podczaszyna rozśmiała się.
— Wierny z waćpana rycerz, — rzekła — ale mu się w głowie pomieszało! Podczaszanki Pociejówny lada Pełce dostać! to! to! i to było ciężko, a dopieroż wdowy po panu wojewodzie! gdyby nawet owdowiała... Naówczas inny ją los czeka... Mało dla niej będzie Lubomirskiego, mościpanie...
— Ja się też za gorszego od żadnego z Lubomirskich nie mam — rzekł Pełka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.