Nie bez tego też, aby i okolice przytem środze nie ucierpiały, co Wacka o ojca niepokoiło i do pośpiechu zmuszało. Zatem i Medard zmienił myśl przeprowadzania go, bo niebezpieczeństwo zbliżające się o wypoczynku w gościnie myśleć nie dozwalało. Z Ogrodzieńca pożegnawszy się z miłym towarzyszem, a poprzysiągłszy mu wieczny sojusz, Wacek puścił się zaraz do ojca, Medard zaś ku domowi w Lubelskie.
Podróż naówczas była to gra niebezpieczna, w której łatwo mógł każdy życiem lub swobodą przypłacić. Medard też z Gabrykiem dobrze się musieli wywijać, aby ich na noclegu nieprzyjaciel nie przydybał, w przesmyku lub lesie nie napotkał, we dworze nie zachwycił. Gromady różne włóczyły się po kraju, w imię Gustawa lub Kazimierza zatrzymując i więżąc podejrzanych. Podejrzanym zaś mógł być każdy... niemiły bodaj z wejrzenia i miny, lub gdyby mu się konia zachciało odebrać. Obaj podróżni tej strony kraju nie znali dobrze. Gabryk jednak miał przedziwny instynkt dziecięcia wioski, umysł rozbudzony, słuch dzikiego zwierza, wzrok sięgający i rozpoznający o milę... Bez niego pewnie Medard by był sobie nie dał rady, choć i jemu nie zbywało na czujności... Ale w sercu mając co innego, trudno bardzo o sobie myśleć.
Trzeciego dnia już się byli z najniebezpieczniejszych wydobyli kątów i poczynali przybliżać się ku znajomym okolicom. Kilka razy konie tylko ratowały, bo ich ciury jakieś goniły; raz z noclegu, zawczasu zasłyszawszy o Szwedach, uszli w ciemną noc i zbłąkali się bardzo. Gabryk tylko potrafił rozpytać, nie obudzając podejrzenia, znaleźć kierunek, domyślić się drogi... O wypoczynku nie było co mówić — bo ani kąta, gdzieby mogli odpocząć, ani czasu na to nie stawało. Obaj z Gabrykiem wzdychali do Gołczwi i liczyli mile, a im się bardziej ku niej zbliżali, tem się jakoś oddalać od nich zdawała.
Gdy wreszcie stanęli w Lubelskiem, już na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.