Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

W podwórzu rozpalonych ogni głownie pogaszone, reszty słomy i barłogów oznaczały najezdników legowisko...
Weszli do kaplicy, w której grobach nawet snadź szukano ukrytych skarbów, bo drzwi od nich odwalone i wyrwane z zawias na posadzce leżały... Medard zobaczył tu wśród poruszonych z miejsca trumien starych, z których wyrzucono kości... jedną nową, z tarcic niezgrabnie skleconą i postawioną pod ścianą... Serce mu powiedziało, że to była trumna matki, pobożną ręką zbita i schroniona... Nie mógł od niej oczu oderwać... Stał tak nad otwartym lochem grobowym, gdy Gabryk nadbiegł żywo. Za nim szedł śpiesznym krokiem, zdyszany, stary sługa domu, Dębosz...
Medard ledwie go mógł poznać, tak miał wychudłą twarz, włosy rozczochrane, a odzież w łachmanach. Chłód zmusił go kilkoro sukni wdziać na siebie, poobwiązywać się chustkami... szedł i chwiał się na nogach, podpierając kijem, łapiąc za ściany...
Przywlókł się tak do Medarda i w jęku serdecznym padłszy u nóg jego... przytomność utracił. Widok dziecka matkę mu przypomniał...
Gabryk z Pełką musieli go podnieść, ocucić i nie wiedzieli, gdzie z nim iść, gdy Dębosz niewyraźnym głosem począł im wskazywać piwnice pod dworem. W jednej to z nich ocalił był życie w czasie pożogi i rzezi...
Nie dopatrzyli jej napastnicy... a gdy odeszli, nierychło Dębosz się wydobyć potrafił. On to znalazł zwłoki zabitej pani i sklecił dla nich tę ubogą trumnę, którą sam spuścił do sklepu... Żyjąc okruchami, które z pod węgli i popiołów dobywał, resztkami, ocalonemi po kątach... przekarmił się tak aż do przybycia Medarda... Prócz niego nie było nikogo. Kto nie zginął w miejscu, uszedł w lasy. Napaść była tak nagła, iż ze wsi niewielu się ocalić potrafiło...