tak sobie niewinnie płochem, jakiem była w Horbowie.
Nie mając innego zajęcia, Jadwisia zatapiała się po całych dniach w czytaniu ówczesnych romansów, których już było poddostatkiem, a że one malowały świat i ludzi niebywałych, w młodej jej główce ludzie i świat przedstawiali się nie tak, jak wyglądali w istocie, lecz jak w pismach i romansach stworzyła je fantazja wieku.
I często na myśl przychodził jej ów piękny Medard, ów pierwszy rycerz, któremu z tak ochoczem sercem rzuciła niebieską kokardę. Co też się z nim stało? — myślała sobie pocichu.
Na to nikt jej odpowiedzieć nie umiał. Żal go było trochę... lecz tyle oczu się do niej śmiało, tyle dworskich panów i książąt cudzoziemskich padało przed nią, takiem ją otaczano bałwochwalstwem, że Medard wkońcu wyszedł jej całkiem z pamięci.
Choć mąż zazdrosny nie dopuszczał jej bardzo znęcać się nad wielbicielami, z samych nudów musiała się rozrywać, zapalając miłości wielkie i ciesząc się, gdy od nich ludzie w oczach jej gorzeli.
Cały już regestr miała tych niemych kochanków, którymi się bawiła, ale się nimi nawet pochwalić nie śmiała.
Był to wiek galanterji w Europie i panowania kobiet, a u nas, choć one mniej może dokazywały, czuły dobrze siłę swą, i choć ukradkiem próbowały jej dla zabawy.
Podczaszyna była nieszczęśliwą córkę, trzymaną w takiej niewoli chętnie zabawiła i dopomagała jej do rozrywki, którą lubiła sama, lecz wojewoda, znając pewne niebezpieczeństwo, niebardzo ją zapraszał, a od żony, o ile umiał, trzymał zdaleka. Byli też z sobą nie najlepiej, bo matka stawała po stronie córki, a stary mąż od swego systemu nie odstępował i pilnował jej zazdrośnie. Trochę poprawiwszy swe interesa po wydaniu córki, podczaszyna miała się zamąż
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.