Najbardziej jej owego Francuza, którego na tron sadzić chciała zawczasu, wyrzucano. Rzucono się więc do Godziemby, aby im prawił, co było słychać w stolicy.
— Nic nie wiem, — odparł łowczy, — krom tego jednego, iż noszą się wieści o abdykacji, ale panowie senatorowie klęskę tę od Rzeczypospolitej usiłują odwrócić. A że król niestały w postanowieniach, wymodlą pewnie, iż się nam dłużej zostać raczy... Tandem, czy ów, czy kto inny... (machnął ręką) mała różnica! Gorszego mieć nie będziemy, lepszego się nie spodziewajmy, a co Bóg da, przyjmijmy...
Ten i ów pytał o znajomych, Godziemba się odcinał, lecz że podczaszyny dawno nie widział, a rozkochany był w niej, jak młokos, uczepił się do niej z komplementami i gdy odeń uchodzić zaczęła, pogonił do gabinetu.
— Nie bez zamiaru tu wchodzę, — odezwał się do wypędzającej go chustką podczaszyny — nie gniewaj się asińdźka na mnie. Coś ciekawego niosę.
— Już nie wiem istotnie — przerwała podczaszyna — czy po tylu latach ja co od was nowego posłyszę, oprócz tych nudnych zaklęć, z których się śmiać muszę, bo już nareszcie i przytęchły.
— Nie o mnie tu idzie, — odparł Godziemba — rzecz ekstra ciekawa i, zda mi się, że ją obchodzić będzie. Oto zjawił się w Warszawie, aparacja niespodziana i dziwna, ów jmpan Medard z Gołczwi, Pełka, sąsiad waćpani i dawny pono amant wojewodziny, po długich latach niebytności.
— A toś mi dopiero z nowiną ciekawą wystąpił! — śmiejąc się, poczęła podczaszyna — nie ucieszę się tem wcale, bo tego człowieka nienawidzę... Lecz skądże wraca po dziesięciu leciech?
— W tem sęk, że tajemnicą jest, gdzie był, co robił... jeno tego wiedzą ludzie najpewniej, iż jak znikł o jednym pono koniu i giermku, tak po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.