Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakże, przez samą ciekawość cisnąłem się do niego... Wszakże go tu młodym chłopakiem widywałem w Horbowie, gdy on do wojewodziny, a jejmość moja, królowa, do niego słodkie oczki robiła.
— Kłamiesz, niepoczciwy! — rozgniewana zawołała, chustkę mu w twarz rzuciwszy, podczaszyna — kłamiesz... Miałabym oczy do kogo wytrzeszczać... ja go nie cierpię!
— Królowo moja! — ręce złożywszy na piersiach, rzekł Godziemba — teraz go nie cierpisz, ale żeś miała do niego słabostkę... to wie Godziemba... bo gorzko mu było patrzeć i cierpieć.
Podczaszyna zwróciła rozmowę, pytając znowu:
— Widziałeś go! mów! jakże to było?
Wskazała mu miejsce na ławie, a sama na krześle usiadła. Już miał odpowiadć, gdy dodała, oglądając się:
— Nie wygadajże mi się tylko z nim przed wojewodziną! Wara! Rozumiesz! bo resztę łaski u mnie stracisz! Nie chcę, aby o nim wiedziała, mam swe powody do tego.
— Milczeć będę, jak skoro i władczyni moja każesz. Jam twój sługa wierny...
— A więc gdzie i jak go widziałeś...
— Najprzód mi go ukazano w ulicy, gdy powracał od j. m. prymasa.... Kawalkata była znaczna, tak że w mieście sądzono, iż najmniej wojewoda jaki lub kasztelan przybył do stolicy... Jechało przed nim ludzi w barwie sutej, złotemi galonami obszywanej, na koniach pięknych może dwudziestu... Za nimi on sam... na białym turku, czaprak złocisty, delja sobolowa, kołpak z kitą diamentową i spięciem od karbunkułów... Szabla u pasa złota... przy koniu pacholików dwóch, istne lalki, postrojone gdyby na wesele... Dalej marszałek dworu, człek poważny, koniuszy i ludzi znowu ze dwudziestu bez barwy, lecz jeszcze zawiesiściej postrojonych.