Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pytałżeś się go, gdzie był? co czynił? kędy te skarby pokradł lub zrabował?
— Kimżebym był, gdybym choć nie spróbował ciekawości swej nasycić! — mówił łowczy — ale tu — sęk. Ledwiem go zagadnął, twarz mu się jakby w marmur zmieniła, popatrzał na mnie, dał mi się wygadać... a potem rzecze: — „Mój panie łowczy, gdy mi nieprzyjaciel wieś spalił, matkę zamordował, do koszuli zniszczył, gdym sierotą pozostał na świecie, albo nikt lub mało kto mnie się pytał, co z sobą pocznę, wyjąwszy rotmistrza Niemiry, nikt mi ręki nie podał, ani się losem zatroszczył. Trzeba sobie było po świecie szukać sposobu do życia. Podczaszyna mi sama powiedziała, że gdybym pieniądze miał, i Jadwisię bym posiadł. Utkwiło mi to w głowie i w sercu. Poszedłem się tedy nieszczęśliwego złota dorabiać, i Pan Bóg, czy nie wiem jaka siła poszczęściła... ale w tem moja tajemnica. Nikt się dziś nie ma prawa pytać u mnie, skądem wziął, co mam. Jeśli to ciąży na sumieniu, to na mojem... Co komu do tego... Nie chcę powiedzieć i nie powiem.“
I śmiał się, nic więc od niego dowiedzieć się nie mogłem — rzekł Godziemba. I po Warszawie też, między ludźmi, nie doszedłem nic. Zgniewałem się na siebie, bo mi wstyd...
— Ale cóż prawią? co mówią? czego się domyślają? — spytała podczaszyna.
— Mało co prawią? ach! ach! nie do rzeczy! bałamuctwa! Jedni mówią, że u Kozaków był, drudzy, że u Turków, inni, że na Węgrzech... Plotą, bo nie wiedzą nic... I on to wie, a śmieje się...
— Milczże ty mi przed wojewodziną! — palec kładąc na ustach, ozwała się podczaszyna... I pociągnęła go do gości.
Pomiędzy wielbicielami młodej wdowy, na których jej nie zbywało, był podówczas kniaź Proński, ostatni pono tego imienia, albo może pod to imię stare podszywający się tylko, człek