Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jako matka, strzegę interesów dziecięcia — dodała, postrzegając chmurkę na jego twarzy, podczaszyna. — Ona o tem nic nie wie... to dziecko!... Nie wspominaj jej książę o naszej rozmowie...
W czas się zastrzegła podczaszyna, gdyż właśnie nadeszła Jadwiga, tak piękna, tak urocza, takim blaskiem oblana, że widok jej na Prońskim, ostygłym nieco, uczynił wrażenie, które rozmowę zatarło.
Wojewodzina, posłuszna matce, przyszła uśmiechnięta, dziecięco roztrzepana, wabiąca i nęcąca starego dyplomatę cesarskiego dworu... Instynktowo wiedziała, że powinna była oczyma i uśmiechem dobić targu. Kazała sobie podać rękę i wywiodła go do ogrodu.
To szczęście pierwszy raz spotkało podkomorzego. Mimo wytrawności, wieku i doświadczenia, stracił głowę zupełnie. Nie mając o czem z nim mówić, Jadwisia naprowadziła rozmowę na swoich wielbicieli, których bardzo trafnie wyśmiewać umiała.
— Pani, — rzekł podkomorzy — lękam się mocno, by i mnie ich los nie spotkał.
— A! nie! Książę daleko lepiej od nich wyglądasz, — rzekła naiwnie — ja księcia nad ich wszystkich wolę.
— A gdybym panią wziął za słowo? — odezwał się drżącym głosem Proński — i ośmielił się...
Jadwisia, tłumiąc uśmiech, spojrzała mu w oczy.
— Jeśli mnie książę bardzo kochać przyrzekniesz, ale bardzo! i być mi posłusznym, i spełniać moją wolę, i być dla mnie dobrym... no... to pójdę za księcia...
Proński rzucił się na kolana. Jadwisia odskoczyła.
— Czyż to być może? Byłżebym ja tak szczęśliwy!?...