Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

cąc im zalotnem wejrzeniem, gdy poza bramą murowaną na gościńcu spostrzeżono poczet jeźdźców okazały, który wszystkich zwrócił uwagę.
Kierował się on widocznie wprost do dworu w Horbowie, ale skąd i kto mógł być, nie umiano odgadnąć. Zdala wyglądało to nader świetnie i wystawnie.
Przodem mężczyzna pięknej postaci, na białym koniu, z sutym rzędem, na głowie konia z piór ponsowych kita, dywdyk na nim od złota. Kawaler w żupanie atłasowym, białym ze złotem, kontusz ponsowy, pas z szala wschodniego, szabla krzywa u boku na rapciach, sadzonych kamieniami. Twarz młoda, ogorzała, ale pięknych rysów, wąs do góry podkręcony, oko ognia pełne. Siedział na rumaku, jakby odniechcenia, jedną ręką w bok się ująwszy, drugą, wiodąc go tak lekko, jakby nie potrzebował nim kierować. Za nim kilkunastu dworzan pod wodzą starszego, wszyscy w jednej barwie białej z ponsowem, rzędy jednakie, uzbrojenie dobrane. Dwa psy tarantowate biegły u boku.
— Jak mi Bóg miły! — wykrzyknął nagle Godziemba — to Pełka.
Podczaszyna zdawna się go domyślała, twarz jej oblała się purpurą, nie chciała tylko tego nienawistnego wymówić imienia, którego wspomnienie na twarzy Jadwisi odbiło się ogniem i błyskawicą. Wstała, ręce załamawszy, poruszona cała, oczy wlepiając w jednego, który w tej chwili od bramy puścił się cwałem i konia w ganku osadził wrytym, gdy dwór się nieco opodal zatrzymał. Był to w istocie pan Medard Pełka, tego ranka do Gołczwi przybyły i śpieszący czołem uderzyć przed wojewodziną. Siedząc na siodle, podniósł kołpaczek z kitą nad głowę.
— Czołem pani podczaszynie! czołem wojewodzinie — zawołał głosem donośnym. — Oto wracam w domowe progi, a pierwszy krok mój tu, skąd nigdy myślą nie odchodziłem...