Spojrzał na zarumienioną Jadwigę.
— Pani, — dodał — tu, na tem miejscu raczyłaś mnie pobłogosławić na ciężką wędrówkę żywota, odbierz tu dzięki moje, bo dzięki błogosławieństwu twemu powracam, z tysiąca niebezpieczeństw uszedłszy cało... z sercem pełnem tego samego uczucia, które mnie tu niegdyś po raz pierwszy przywiodło.
Jadwiga, na którą się zapatrzył, oczy miała prawie łzawe, pierwszy raz może w życiu poczuła jakieś drganie serca.
Podczaszyna, którą pozdrowiwszy tylko, zaniedbał Pełka, burzyła się widocznie gniewem, usta jej drgały, już zbierając się na odpowiedź.
Tu, zawsze jeszcze na koniu siedząc, Pełka zwrócił się do matki.
— Pani podczaszyno dobrodziejko, — rzekł, spoglądając na nią śmiało — i pani ode mnie należy się wdzięczność: pani mnie nauczyłaś pierwsza, co w życiu i świecie popłaca... jej radom byłem posłuszny... i oto z owocem nauki wracam...
Gospodyni sama nie wiedziała dobrze, co pocznie, czuła tylko wzbierający w sobie gniew, nie wiedząc jaki dać obrót wybuchowi jego, bo rzeczywiście gniewać się o co nie miała. Wszystkie jej szyki przybycie to pokrzyżowało! Wprawdzie Jadwiga była zaręczona, lecz znała ją matka zbyt dobrze, by się mogła tem uspokoić... Płoche dziecię tak łatwo było wziąć na błyskotki!
— Wcale z waszmości niespodziewany gość, panie Medardzie, — odezwała się głosem poruszonym — jakbyś waćpan z podziemi powrócił, bo przyznam się, że myśmy go tu dawno pogrzebali i opłakali.
— To właśnie najlepszy „omen“, — rzekł, śmiejąc się Pełka — kogo żywego grzebią, ten ma długie żyć lata! Dziękuję za miłą obietnicę...
Podczaszyna ruszyła ramionami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.