Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

— Radzibyśmy też wiedzieli, skąd do nas z temi skarbami przybywasz?...
Pełka uśmiechał się.
— To jest właśnie „arcanum“, tajemnica, której nie wyjawiam nikomu. Pytał mnie o to król jegomość sam i tom mu odpowiedział, co podczaszynie — po ziemim się włóczył, a do domu tęsknił.
— Więc poza domem... na obczyźnie...
— Już jak nie w Lubelskiem, to poza domem, — mówił Pełka — a gdziem siedział, wędrował, bił się i zdobywał, to między mną i Bogiem...
— Ostrożnym być potrzeba, — odezwała się podczaszyna z przekąsem — boć co dobrego a chwalebnego to się nie tai...
— Ani też przystało własną chwałę głosić, bo „propria laus sordet“ — odparł Pełka.
— Niema o czem mówić, — zamknął — daleko ciekawszy ja jestem, co się tu w kraju naszym działo, jak się żyło paniom obu... jak się zmarło wojewodzie...
Jadwiga oczy spuściła.
— I o tem też mówić niema powodu — rzekła podczaszyna. — Co Bóg dał, to się przeżyło... a co dalej? on wie jeden...
— Daj Boże jak najlepiej! — westchnął Pełka — ależ to losy moje dziwne! Zawsze przybywać za późno, jeśli nie na wesele, to na zaręczyny... Ha! — dodał z udaną wesołością — my coś oba, panie łowczy, losy tu mamy podobne... Waszmości się posiwiało, jam poczerniał, a dalej też zbieleję, czekając...
— Na co? — spytała żywo podczaszyna.
Pełka udał, że nic nie zrozumiał, spojrzał na Jadwigę...
— Będę czekał! — szepnął cicho.
Pochylił się nieco ku niej:
— Wszakże przysiągłem tu, odbierając tę wstęgę... (ukazał nieco, wyjmując ją) a com poprzysiągł, dotrzymam.