Marszałek chciał rozpytywać, gdy na starym dereszu nadbiegł pan Godziemba, przyjaciel podczaszyny, który się był do Gołczwi obiecał. Przybycie jego za nowy jakiś podstęp lub zdradę biorąc, Medard mruknął tylko na ludzi, aby milczeli i przyjął go wesoło.
— Widzę, — rzekł — że waszmości, panie łowczy, jak i mnie odprawiono z Horbowa i z przed nosa nam bogdanki dmuchnęły. A! dokąd? szukaj wiatru w polu!
— E! e! — zawołał Godziemba, ściskając go — łatwiej je pono znaleźć i dogonić, niżeli wiatru w stepie... Niema w tem sekretu, choćby chciano go robić... Podczaszyna mnie całe życie zwodziła, a waszmości nienawidzi... Wyrwała się z wojewodziną... aby ją co prędzej za Prońskiego wydać. Ot — co jest... Do Warszawy pojechały...
— Ja też za parę dni mam sprawę do stolicy...
— A no — przyjedziesz waszmość powinszować państwu młodym, z których jedno dobrze stare — wzdychając, odezwał się Godziemba. — Takie nasze przeznaczenie.
Wierz, nie wierz, — dodał, wszedłszy do postrojonych izb, wśród których się rozglądał ciekawie łowczy — wierz, nie wierz... jak stary jestem, tak głupi... i płakać mi się chce, że mnie ta kobieta bez serca tak zwodzi.
— Plunąłbyś i porzucił! — krzyknął Pełka.
— Dobryś! — pluńże i porzuć jegomość wojewodzinę, a daj mi dobry przykład...
— To co innego! — westchnął Pełka.
— Niema wcale nic innego — mówił, siadając, stary: — kocham się tak samo w matce, jak jegomość w córce, tak samo, jak wy, widzę jej wady i defekta, czasami się brzydzę, a przyrosłem do niej duszą i sercem i stałem się niewolnikiem. Niemęska to rzecz, powiecie! a właśnie, że tylko męska, bo żadna baba tyle nierozumu nie ma w kochaniu, co my...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.