Jak któremu dadzą zamłodu tego napoju (bom przekonany, że mnie napoili — dodał cicho Godziemba — przysiągłbym na to), — całe życie szaleć musi.
— A cóż myślisz, panie łowczy? — zagadnął Pełka.
— Albo ja sobą władam? — wykrzyknął Godziemba. Gdybym miał rozum, myślałbym do domu jechać, gospodarować i z siwym włosem na pośmiewisko ludziom, a babie na igraszkę się nie podawać... a no — rozumu nie mam, więc pewnie skorci i pojadę za podczaszyną... takim, z pozwoleniem, głupi.
Godziemba szczerym się być zdawał.
— No, a waszmość co myślisz? — zapytał.
— Słowo w słowo to samo, co wy. Gdyśmy jednako chorzy, — odezwał się Pełka — radźmyż obaj...
— Stękajmy obaj — rzekł Godziemba, bo my nie poradzimy na podczaszynę.
Zbierało się na wieczór, i Godziemba widocznie chciał zanocować, skłopotało to Pełkę, bo mu wyjazd tamowało, a tu czas płacił, czas tracił. Musiał pośpieszyć. Nie było więc sposobu taić się dłużej.
Kazał co prędzej wieczerzę dawać, a do drogi się ludziom sposobić — ale nie mówił nic.
— Uczynicie mi przecież tę łaskę, że zanocujecie u mnie — rzekł przy wieczerzy.
— Anim się ruszać myślał — odparł Godziemba.
— Trzymam za słowo, — mówił dalej Pełka — chociaż przeprosić muszę, bo mnie sprawa pilna zmusza na kilka godzin z domu wyjechać. Znajdziecie w Gołczwi wszystko na wasze rozkazy...
Godziemba się popatrzał z uwagą w twarz mówiącego.
— Żartujesz, czy drogi pytasz! — zawołał. — Za kogoż mię masz, sądząc, iż nie odgadnę, co się tu święci? Chcesz gonić podczaszynę! E!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.