Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

myśli nie było... Podobałeś mi się waszmość ze szlachetnych sentymentów i radabym go przyjacielem syna widziała. Mój Michał ma ich niewielu, mało kto poznał go lepiej, cichy jest i nadto skromny... Radabym mu serc więcej pozyskać, bo ludzie z ludźmi żyć powinni...
To mówiąc, podała rękę Pełce, który ją z poszanowaniem ucałował.
— Jedziesz waszmość do Warszawy... ja tam też mieszkać będę; dowiesz się łatwo o domu moim... odwiedź nas, proszę... miłym nam będziesz gościem...
Pełka odprowadził hetmanową do powozu, w którym i syn zajął miejsce, a na przedzie podżyła ochmistrzyni. Reszta dworu na dwa wozy i kilka koni się pomieściła. Dziwna sprzeczność była we wszystkiem, bo co tylko z dawnych pochodziło czasów, kosztowne było i wspaniałe, co nowsze, raziło obok prostotą... A że nikt nie myślał ukrywać ruiny, bo się nią prawo mieli pochlubić przed światem, szła tak na dziwowisko ludzi spokojna w sumieniu... i mało kto spojrzał na nią...
Długo Medard patrzał na oddalających się, i przypadkowe to spotkanie wiele mu dało do myślenia... Pospolite to ludzkie losy, a sprawy powszednie, że kolosy padają, a maluczcy rosną na olbrzymów; ilekroć jednak spotka rodzinę lub człowieka dola taka — smutkiem i trwogą napełnia... Pełka przypomniał sobie własną ruinę i zbogacenie... i niemal się zawstydził swoich ludzi, koni, szat i dworu, widząc, co zostało synowi Jeremiego...
Przecież w ciągu całego wieczora i długiej rozmowy nie wyrwało mu się słowo jedno utyskiwania i żalu przeszłości, — niósł wesoło ubóstwo swe, nie wspominając nawet przeszłości. Z tęsknem jakiemś uczuciem pozostał Medard w progu gospody, patrząc na oddalający się zwolna powóz i dwór Wiśniowieckich, gdy z drugiej strony na gościńcu turkot wozu dał się