taką matką niema sposobu... Dała ją księciu i pojechali na dwór się przedstawić, a potem w dalszą drogę. Żal mi się waszmości zrobiło, chciałem go dogonić, a astrachaniec doskonały koń, tylko nie na moje kości — wziąłem furę, aby ci oszczędzić daremnego strapienia — bo tu niema co począć, tylko powracać...
Twarz Pełki okryła się dziwnym jakimś smutkiem spokojnym. Godziemba się wybuchu spodziewał, a znalazł jakąś rezygnację upartą, ufną w siebie, żelazną.
— Nie wrócę, jako żywo, — rzekł Pełka — owszem, jeśli na długo mam ją utracić — boć nie na zawsze, da Bóg, to ją choć zobaczę...
Westchnął, mówiąc...
— I wystąpisz im na oczy, aby podczaszyna sobie z jegomości drwiła, że mu szyki pomieszała?
— Nie będzie śmiała drwić, gdy mnie zobaczy — odezwał się Medard z pewną dumą. — Szydziłaby może, widząc mnie pomieszanym i przybitym; ja jej się pokażę spokojnym i ufnym... bo to nie koniec! to nie koniec! — dodał Pełka. — Dwa razy mi ją wzięto — no! do trzech razy sztuka. Zobaczymy... Książę Proński nieśmiertelnym nie jest.
— A waszmość? — spytał, śmiejąc się, Godziemba.
— Jam trochę młodszy, — rzekł Pełka — no — i myślę, że mi Pan Bóg stałą moją miłość nagrodzi.
— Więc jedziemy do Warszawy? — spytał Godziemba.
— Niech tylko astrachańcowi zasypią obroku.
Tak się też stało — Godziembie zwarzono jeść, koniowi dano owsa, a gdy ludzie i szkapy wypoczęły, siedli już, nie pędząc wcale i dążąc do stolicy... A tu już na zbliżający się sejm ludzi jechało zewsząd tylu, iż gościniec był jakby wojskiem nabity. Z różnych stron szlachta, w różnych strojach i rynsztunkach ciągnęła. Poznać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.