— Skąd ten człowiek mógł jednak to wszystko wziąć i co zrobił, ażeby to sobie wysłużył? To zagadka, mosanie — mówił w duchu do siebie Godziemba. — A jużby też trzeba być ostatnim gapiem, żeby z człowiekiem się przyjaźniąc, u niego żyjąc, z ludźmi i służbą obcując, nie dowiedzieć się, skąd się to wzięło?
Albo mi się przez sen wygada, albo po pijanemu zdradzi, albo mu wyciągnę tajemnicę tę na słówko jak na wędkę, a że wiedzieć muszę, to muszę...
Tegoż samego dnia jeszcze Godziemba, podjadłszy dobrze, puścił się na zwiady, czyby gdzie podczaszyny i córki jej nie znalazł. A było to zadanie nielada, czasu sejmu odkryć tu kogo, zwłaszcza kobiety, chybaby los je dał spotkać na ulicy, bo nikt nikogo nie pyta, skąd przybywał, jak się zwał, ani co robił, a uchowaj Boże! było szlachcica o to zaczepić, śmiertelnieby się uraził, iż go śmiano badać, jak włóczęgę...