Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

świecie, ten zawadzić mógł o Zielony Gród i o Kamień...
Proński spojrzał nań, długo wlepiając oczy — ruszył ramionami i odstąpił ode drzwi, jakby mu drogi do wyjścia nie chciał dłużej tamować.
— Honoru to mojego nie dotyka! — odezwał się podkomorzy — wolny sąd każdemu. Kłaniam uniżenie.
Pełka, który sądził, że się to gorzej skończy, skłonił się spokojnie i odszedł do progu, gdy za jego plecami odgrywała się niema scena między podczaszyną a zięciem... Popatrzała nań pogardliwie, szydersko i powróciła krokiem szybkim do córki...
Pan Medard szedł wolno, sądząc, że go dogoni pan podkomorzy cesarski, lecz miał czas i konia dosiąść, i wyjechać z podwórza, nie śpiesząc, a nikogo nie ujrzał za sobą. Tak się skończyły te odwiedziny, które groźnemi być obiecywały.
Smutny powrócił do domu pan Medard, rozmyślając, co dalej pocznie, bo mu tylko jeden obraz Jadwigi stał na myśli. Postanowił zostać w Warszawie, dopókiby ona tam była, a może i dłużej, bo mu już w Gołczwi i okolicy nie smakowało.
Znać w tej długiej wędrówce, z którą się taił i o niej nic nikomu mówić nie chciał, nawykł do czynniejszego życia; gwar więc miejski potrzebny mu był do niego, a cisza wsi nie smakowała.
Znalazło się też w okolicy, z powodu sejmu, znajomych i powinowatych, z wojska towarzyszów i różnych starych jeszcze ze szkolnych ław braci a druhów poddostatkiem, a tegoż dnia wieczorem zjawił się i Wacek Rożański.
Od owego pamiętnego rozstania nie widzieli się wcale, ani wiedzieli o sobie; najprzód więc wielkiem sercem padli w objęcia jak przyjaciele, których rozłąka przywiązania pomnożyła, nie ujęła.