Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.

bom, z czem się nie taję, i jednego dobrego nie miał...
— A cóż się ze stadami książęcemi stało? — zapytał Rożański.
— Poszły jedne pod żołnierzy i padły razem z nimi, drugie popędzono za rubieże nasze! — wzdychając, rzekł ks. Michał. — Już ojciec nieboszczyk opłakiwał ich stratę, mnie się i widzieć ich nie dostało...
Gdy się rozstali, westchnął Pełka.
— Nie wstydże to Rzeczypospolitej — rzekł — dać synowi takiego ojca zostać bez konia i dworu, bez ziemi prawie i sługi?
— I Rzeczpospolita też straciła ziemię i sługi! — rzekł Rożański — a syn jakże do ojca niepodobny! Niemca z niego zrobili nieśmiałego i grzecznego, snadź aby mógł ocaleć w pokoju — bo ten zda się do wojny niezdatny!
— Może się choć późno odezwie krew... — dodał Pełka.
Smutny widok żałobnego dworku hetmanowej długo im stał w oczach.
Wstrzymywał, jak mógł, przyjaciela Medard, aby mu w stolicy towarzyszem był, lecz w końcu i Godziemba za podczaszyną gdzieś wyciągnął, i książę Proński, żonę zabrawszy, znikł gdzieś, pociągnąwszy ku Śląsku i Rożański zaczął się do swojej Julki wybierać pilno.
Przyszło, pożegnawszy go, pozostać Pełce samemu prawie, bo się do niego mimo zaprosin nikt nie garnął... W tem osamotnieniu ledwie nie jeden ks. Michał mu został, do którego czasem mógł pójść i godzinę przebyć na rozmowie... Resztę czasu spędził albo przy książce, której niebardzo lubił, w stajni z końmi i wiernym Gabrykiem, albo na przechadzce samotnej. Ale mu się na gorszą samotność do Gołczwi nie chciało. Prędzej już mógł się spodziewać zobaczyć tu jakim trafem księżnę, niż na wsi, a był tego przekonania, iż ona, tam spróbowawszy cesarskiego dworu, nie wytrzyma i albo z mężem,