była szczupła, ustawili się panowie we wnętrzu, służba za nimi pod kruchtą, a reszta na schodach i przeciwko drzwi na podwórzu. Słońce właśnie, wschodząc, rzucało pierwsze promienie przez drzewa na zgromadzony pobożny lud — i piękny to był widok tych zbrojnych rycerzy u ołtarza, czekających na błogosławieństwo. Z wielką powagą stali wszyscy... trzymając żelazne hełmy na rękach... Poczęła się msza cicha...
Odprawiał ją ojciec Lambert zawsze z takiem namaszczeniem, jakby duszą do nieba sięgał, cóż dopiero dziś, gdy mu tę młodzież, na którą gderał, ale ją kochał — żegnać i błogosławić przychodziło, nie bez tej myśli, iż niejeden z nich nie powróci!... Wśród szmeru modlitwy słychać było tylko ciche łkanie pani wojskiej i Tereni, które oczy i usta chustkami tuliły, aby Medarda i towarzyszów jego nie smucić... Gdy od ołtarza przeżegnał ich przed ostatnią ewangelją, powoli kreśląc krzyż w powietrzu... najweselsze twarze okryły się chmurą...
Dopiero zrzuciwszy ornat, a wdziawszy stułę, stanął kapucyn u stopni, aby odczytać benedykcję i pokropić ich święconą wodą... Pochylili głowy wszyscy, poklękali, komu zbroje pozwoliły... a między czeladzią miększego serca i płacz się dał słyszeć... tak się obrzęd ten dokończył... Ojciec Lambert tylko, mając już odchodzić, kropidło złożywszy, odwrócił się, żegnając ich raz jeszcze ręką drżącą.
— Bóg Abrahamów, Izaaków i Jakóbów niech będzie z wami! — rzekł głosem cichym.
Mówił i słowa mu się urywały, i czuć było, że jemu, surowemu sędziemu spraw ludzkich — na łzy się zbierało niemęskie... wolał więc odejść od ołtarza.
Wytoczyli się wszyscy za wojską ku dworowi... gdzie ich czekała ranna przekąska... Tuż i konie u ganku stały, i gwar był w dziedzińcu wielki... Wozy, ludzie, psy, gromady ciekawych wieśniaków, dzieci... wszystko to piszczało,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.