Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie proszono mnie o nią, — zaczął Godziemba — pono tam z tem małżeństwem coś niedobrze...
— Mówże waszmość? przyszły wieści jakieś?
Godziemba się zająknął... potarł czoło, nie wiedząc, czy ma zmilczeć, czy mówić dalej: ale Pełka go naglił i już na pół słowie zatrzymać się nie było podobna.
— Nie zdradź mię tylko waszmość, iż ode mnie to wiesz, to już opowiem wszystko... — odezwał się łowczy. — Niedawno się pobrali, a już bardzo tam źle... Z listu księżny widać, iż z mężem się poróżniła. Powiózł ją wprost, jak sobie życzyła, na dwór cesarski... Siła tam zawsze ludzi i kawalerów dostojnych, i książąt, i grafów imperji... Co dziwnego, że się młodej kobiecinie chciało ludziom podobać? Mimo swych lat dwudziestu kilku, zawsze to dziecko jeszcze. Może się i potrzpiotała, a pewnie tam tak dalece nic złego nie było, przecież się to staremu nie podobało...
— I cóż? — zawołał Pełka, drżąc z niepokoju i niecierpliwości — i cóż?
— Dysymulował podobno, aż wreszcie — kończył Godziemba — namówił jejmość na podróż do Śląska... Pojechali tedy zwiedzać owe zamki sławne... Książę ją tam zawiózł... sam prysnął, a ją nieboraczkę pod strażą pono w jednym z tych zamków osadził...
Pełka załamał ręce, brew mu się ściągnęła.
— Zabićby tego łajdaka! — krzyknął w pierwszym wybuchu gniewu. — Jakto! żeby on śmiał? To nie może być!
— Z wielkim strachem, bo jej i pisać nie wolno, przekupiwszy ludzi, księżna, do matki dając znać, o sobie napisała...
Z jej listu więc najpewniejsza wiadomość. Prońskiego od dwóch miesięcy niema, a ona tam sama z dwojgiem sług pod strażą niemal trzymana, łzy leje...