kiem osłupiałe, puściły się potem z podniesionemi ogonami, jak szalone, ku swoim podwórkom. Ludzie i tu nie dali się wyprzedzić zwierzętom... gospodynie z warząchwiami, dziewczęta z kijami i miotłami, jakby w obronie ojczystych progów, stanęły.
Ostatni wyszedł Niemiec z gospody, w krótkich spodniach, w pończochach, trzewikach ogromnych, białej szlafmycy, porozpinany poufale, co sam zaraz spostrzegłszy, jął się żywo obciągać... aby wystąpił z całą powagą do podróżnych, którzy gdzie indziej, niż do niego, zajechać nie mogli.
Jakoż rozpatrzywszy się nieco, cudzoziemcy owi zakręcili „Pod wiechę i złoty dzban“, co widząc, właściciel jął knechta wołać co żywo, aby sam powagi swej nie potrzebował narażać, odbierając konie własnoręcznie.
Na twarzy owego Franza Müllera, gdyż tak się zwał właściciel „wiechy“, tak było znać wypiętnowane pochodzenie jego, iż starszy z podróżnych pozdrowił go odrazu po niemiecku. Dźwięk tego języka podwoił służbistość Müllera... zdjął okrycie głowy i obnażył łysinę, kłaniając się i zapraszając. Podróżny też na szlachcica i rycerza wyglądał odrazu, poznał w nim Polaka Müller i nie mógł się tylko wydziwić, że tak łatwo po niemiecku szwargotał.
Przed bramą zsiedli pan i sługa z koni, a Müller poprowadził ich do izby czystej i oddzielnej, którą mógł gościom ofiarować. Zaręczał przytem, że u niego chyba ptasiego mleka mogło im zabraknąć.
Niewiele do tego zdając się przywiązywać wagi, podróżny wszedł, milcząc, do izby, obejrzał się i głową tylko skinął.
Müller, z natury gadatliwy, a w tym wypadku nie dziw, iż ciekawością niezmierną zdjęty, pozostał w progu. Szło mu o to, aby gromadzącemu się już przed domem tłumowi mógł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.