Uśmiechnął się, to mówiąc. Podróżny się zamyślił, zwrócił i rzekł:
— Nie... zbłąkałem się w okolicy... i ot tak wypadkiem tu jestem... czystym wypadkiem.
— Ktoby ci uwierzył? ha! zdrajco ty jakiś — w duchu szeptał Müller — nie złapiesz ty mnie.
— Przypadkiem? — dodał, śmiejąc się. — Ale cóż to za osobliwy wypadek, że się waszmość tu dostałeś właśnie, gdzie znajomy pan, a nawet i wiadomo już, że tu żona jego mieszka?
— Bom długo służył na cesarskim dworze — odrzekł podróżny — no — i wiem o tych, co tam są... Możeby mi wypadło i księżnę jutro odwiedzić...
— A tak! pewnie! — w duchu myślał Müller — udawaj obcego, udawaj — a ja co wiem, to wiem.
Dalej więc, niby komedję grając, rzekł głośno:
— Już to księżnę panią odwiedzić, to nie wiem... chybaby... chybaby pan miał tam jakie prawo do tego, bo do zamku słudzy z obawy niespokojnych czasów nie puszczają nikogo.
— A! a! — zawołał podróżny — nikogo?
— Nie wiem, chybabyś pan... miał... pozwolenie, znak jakiś... hasło...
Na to zamilkł podróżny.
— Szpieg księcia, to niewątpliwa rzecz! — mówił sobie Müller.
— Nocujesz więc pan pod moim dachem, — dodał głośno — proszę o rozkazy... mam, co potrzeba, aby dostojnego rycerza ugościć... czego dusza zapragnie.
— Nocować muszę — odparł gość, — a że konie mam pomęczone, zapewne dzień jaki spocznę.
— Tak! dzień jaki spocznie! to moje domysły potwierdza. Wybierze się pewnie do zamku na zwiady... rozumiem.
Na zapytanie, co rozkaże sobie dać, gospodarz odebrał odpowiedź, rozwiązującą mu ręce.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.