Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

Postanowił, co się zowie tego, jak się domyślał, wysłańca książęcego ugościć. Skłonił się więc, wyszedł szybko za drzwi i miał skoczyć do żony, gdy rozbił się o zastęp ciekawych, zapierających mu drogę.
Schwytano go jak wybawiciela.
— Kto? kto jest? kto może być? — mruczeli, domagali się, wołali wszyscy.
Müller minę nastroił tajemniczą, poważną. Nie mógł się zdradzić przed długojęzycznym tłumem. Wziął tylko burmistrza na stronę.
— Niema wątpliwości, to szpieg od księcia wysłany, który udaje obcego... doskonale wie o wszystkiem... Każcie się rozejść ludziom precz... i żeby cicho było w rynku... życzę... życzę...
Burmistrz, który wysoko cenił przebiegłość Müllera, wnet zajął się oczyszczeniem podwórza i ulicy... Z powagą urzędu skinął na pachołków... ludność, zagrożona interwencją władzy, rozprysła się pośpiesznie na wszystkie strony... Sam burmistrz poszedł cichaczem do domu...
Ciekawość nie była zaspokojona, lecz pośpiech, z jakim urzędnik wdał się w sprawę wywołanego przyjazdem tumultu, dawał się domyślać, iż nielada kto zajechał do gospody... Mógł być bodaj wysłaniec cesarski...
I stało się tak cicho i powszednio w rynku, że po chwili nawet dwie krowy wróciły na jego trawnik zielony.
Słońce tymczasem zbliżyło się ku zachodowi i powolny zmrok padać zaczął na uspokojoną, cichą okolicę. Podróżnemu podano, co dom miał najlepszego: najświeższą wieprzowinę, najwymyślniejsze piwo, najpiękniejsze jaja, najbielszy chleb... A chociaż służąca wnosiła na cynowych misach jak srebro błyszczących, przybrawszy się sama w szaty świąteczne, gospodarz, pod pozorem zwierzchniego nad nią oka, sam się mieszał, rad rozpocząć rozmowę na nowo. Próbował był ją zawiązać z towarzyszem podróżnego, którego wyobrażał sobie łatwiejszym do pogadanki, na