tem się wszakże pomylił, bo ten wcale mu nie odpowiedział.
To ostrożne milczenie sługi jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że się tu coś święci, na co należy zwrócić uwagę niezmierną... Rachując na wywnętrzającą moc trunku, gospodarz naostatku z flaszką wina podszedł do izby podróżnej... Zachwalał ją jako coś szczególnego, czego i na zamek dostarczał.
W milczeniu flaszkę przyjął przybyły.
— Któż tam na zamku wino pije? — zapytał. — Z panią na zamku dwór niewielki?
— Wszystko wie — uważał Müller.
— Kobiety mało wina piją, to prawda, — rzekł — ale pięciu dworzan moich landsmanów, a para Polaków...
Spojrzeli po sobie. Müller się uśmiechał. Ta komedja, grana tak długo, wkońcu mu się sprzykrzyła... Zbliżył się do stołu i z uszanowaniem pochylił ku podróżnemu.
— Proszę zacności waszej... zaszczycić mnie zaufaniem, — rzekł, — ze mną możecie być otwarcie. Do czego to udawanie? jak wszystko rozumiem...
— A! i jakże wy to rozumiecie? — spytał podróżny.
— Rzecz prosta — rzekł Müller pocichu. — Książę waszą zacność tu przysłał, abyście zbadali, co się tu dzieje i czy jego rozkazy spełniają się wiernie a uczciwie... O! panie! bywały człowiek jestem! Domyśliłem się tego odrazu. A co? nie tak?
Uśmiechnął się podróżny.
— No, a gdyby tak było? — spytał.
— Gdyby tak było, — odparł żywo Müller — a nie wątpię, iż tak jest... pan się mnie przyznaj... ja będę mu pomocą...
— I dochowasz waszmość tajemnicy?
— Ja? — spytał Müller — żadna potęga w świecie nie dowie się jej ode mnie! Można mnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.