wsadzić w beczkę nabitą żelaznemi gwoździami i taczać... gęby nie otworzę...
Rycerz przybyły milczał tak jakoś zagadkowo, że Müller czuł się powołany do gadania.
— Niech to będzie tajemnicą dla tłumu... dla gawiedzi... tak należy; ale ja powinienem wiedzieć o wszystkiem... Wasza miłość nie obejdziesz się bezemnie. Możecie udawać obcego i wypróbować ludzi zamkowych... Ja pomogę... Od księcia pana nic za to nie żądam... może mnie od części czynszu uwolnić, jeżeli łaska jego będzie...
— Mówże mi waćpan, — szepnął podróżny, po którego ustach uśmiech przeleciał — dobrze oni zamku pilnują?
— Hm! — rzekł Müller — a czyż to zamek potrzebuje pilności? Wrota zatrzasną, popiją się i śpią. Niema tu żadnego niebezpieczeństwa. Młoda pani chodzi po wałach, po podwórzach, po zamku, drapie się na wieże... Może nawet wołać z nich na okolice... Któż to tu usłyszy? kto zobaczy? Ludzie z miasteczka cokolwiekby myśleli, milczeć będą... bo więzienia na zamku są doskonałe.
— I uciec z nich niepodobna?... — dodał podróżny.
— Chybaby kto miał skrzydła — rzekł gospodarz — albo... albo klucz od której furty bocznej...
— A te są zamczyste? — pytał rycerz.
— Jużciż — mówił Müller — ale dwoje z nich wychodzi na górę z przeciwnej strony... a choć ścieżki strome, możnaby się spuścić niepostrzeżonym... A cóż dalej?... uciec niema sposobu... bo tu widać po drogach naokół... a drogi puste...
— U kogoż klucze? — mówił gość dalej.
Gospodarz uszczęśliwiony zacierał ręce.
— Stary Kerner powinien je mieć wszystkie, to pewna, — rzekł cicho — lecz to pijak, jakich mało, gdy księcia niema. Przy nim on nic do ust nie weźmie, ale skoro jego nie stało — nie na-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.