Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

Idąc dalej, nie trafił już na drugie, a głowę podnosząc dla przypatrzenia się zamkowi, nie dostrzegł nic, oprócz wierzchołka wieży jego nad głową. Chociaż zmrok utrudniał obejście murów dokoła, nie wrócił się podróżny... drapał się bez ścieżek po stromych bokach, i dopiero od strony miasteczka, nie chcąc być spostrzeżonym, ku dołowi się spuścił.
Na zamku ani głosu, ani znaku życia nie spostrzegł. Stąd dopiero, gdy ciemniej się zrobiło, ujrzał w oknach wysokich kilka zapalających się świateł. Stanął, popatrzał na nie i ku gospodzie zawrócił.
Müller, jakby niespokojny o skutek tej wyprawy, czekał na ławce przed domem. W rynku, ostawionym domami, co chwila było ciemniej; niepostrzeżony więc dostał się tu gość i wszedł do izby, wołając gospodarza za sobą.
— Waćpan znasz się dobrze z Kernerem? — zapytał.
— A mój nieszczęśliwy worek lepiej jeszcze! — westchnął gospodarz.
— Mógłbyś więc pójść do niego w poselstwie odemnie z prośbą, aby mi dozwolił stary zamek wewnątrz obejrzeć... Żołnierz jestem, zajmuje mnie jego budowa... nic więcej. Daj mu waćpan parę dukatów... Nie żądam więcej nic, prócz obejścia budowy...
Müller aż się po biodrach uderzył, aplaudując pomysłowi.
— Parę dukatów i flaszkę wina w dodatku, — rzekł. — Wino zaniosę. Nie wytrzyma i upoi się, a z podpiłym zrobisz wasza miłość, co zechcesz.... Schwycisz go na gorącym uczynku, gotów puścić wszędzie. Cha! Cha!
Na tem stanęło... Podróżny poszedł się o konie dowiedzieć, a w godzinę potem cała gospoda jak w powszednie dni spała pogrzebiona w ciemnościach.
Z rana, nim się gość podniósł z posłania, Müller już do zamku poszedł, i nie było go tak dłu-