Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

jest furtka na górę... dziś... jutro... nocą... kiedy chcecie... Znak chustka biała w oknie... Na Boga! nie wzdragajcie się... głową ręczę za was, oddam matce... będziesz pani wolna...
Jadwiga nie odpowiedziała nic... zdawała się wahać.
— To zbójca, co was tu śmiał osadzić! — Uciec od niego możecie z czystem sumieniem.
Kerner tupał nogami z niecierpliwości.
— Muszę iść, — dodał Pełka — lecz nie odjadę bez was...
Jadwiga odwróciła się i słabym głosem szepnęła tylko:
— Tak! ratuj mnie! ratuj! bo umieram!
Nie było już czasu na dłuższą rozmowę. — Księżna znikła, a Kerner za rękaw ciągnął wściekły od źle hamowanego gniewu.
— Wasza miłość postąpiłeś sobie...
— Cóż się stało? — rzekł zimno Pełka — idziemy przecież — a jam nic nie widział.
— Aż nadto! mruczał stróż — aż nadto...
Dopiero gdy zeszli ze schodów, ochłonął Kerner, obliczywszy zapewne w myśli ile dostał za tę niebezpieczną wyprawę. Wszystko to wydawało mu się wypadkiem, i rad był, odprowadzając do bramy podróżnego, że się go pozbędzie...
Ledwie wypuściwszy za furtę, zatrzasnął drzwi, klnąc, i poszedł pociechy szukać u dzbana. Pełka zbiegł żywo ku gospodzie.




Wiodło się dotąd jak najpomyślniej obrońcy nieszczęśliwej Jadwisi, i to go uzuchwaliło do pośpiesznego ułożenia planu porwania jej i ucieczki z Braniborza. Szło tylko o to, ażeby się dostać do zamku przez jedną z wycieczek, wiodących do jego wnętrza... reszta zdawała się łatwa do uskutecznienia. Pełka miał dwa konie powodne, a na jednym z nich mogła jechać Jadwiga, która się dosiąść siodła nie lękała...