I ręką popchnąwszy zlekka Pełkę za drzwi wypróchniałe, zaczął je za nim ryglować.
Medard znalazł się na obrywie góry, na której stał zamek, niemal u stóp jej... od strony pól i lasów... W kościołku odzywał się dzwon na Anioł Pański; z wdzięczną myślą ku Bogu pokląkł na piasku, okrył głowę i począł się modlić, ślubując ołtarz dziękczynny temu patronowi, który dnia tego przypadał. A był to właśnie dzień św. apostołów Piotra i Pawła.
Wstał potem, i jakby się na świat narodził, puścił się, gdzie oczy poniosą, aby co prędzej państwo księcia opuścić.
Stojący u podnóża góry Gabryk z końmi i trzosem pańskim zrazu cierpliwie nań czekał, choć niespokojny był, azali ta śmiała wyprawa powieść się może.
Długo panowała cisza... Wierny sługa zwracał oczy ku miejscu, w którem była furta ukryta, a raczej trzymał je wlepione w ten kąt, gotów poskoczyć przeciw Pełce, gdyby go zobaczył wychodzącego... Ale kwadranse upływały, cisza trwała i nie było nikogo.
Nagle doszła go wrzawa i krzyki na zamku... Gabryk się strwożył... Rosły one, wzmagały się, słyszał jak wrota zatrzaskano, jak rozbiegali się ludzie, jak głosy warczały groźne.
Nie było wątpliwości, iż pan jego został schwytany... Gabryk najprzód płakać zaczął i ręce łamać, ale wprędce w serce jego wstąpiła otucha. Powiedział sobie, iż panu nic się stać nie mogło, a co najgorsza, czekało go chyba więzienie. Znał Pełkę, że się nie ulęknie, że się bronić musi... w walce któż wie? mógł być zabity? To dwoje więc przypuszczał... nie myśląc o pochwyceniu i skazaniu na taką śmierć, od której cudem tylko ocalić się było można... W pierwszej chwili nie wiedział, co mu czynić przystało... Zo-