Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/329

Ta strona została uwierzytelniona.

stać? czekać? czy uciekać do kraju, aby przyjaciół Pełki ku obronie i ocaleniu rozbudzić?
Chciał być pewniejszy, co się stanie... Lecz jak i od kogo, nie zdradzając się, dowiedzieć? Zrozumiał dobrze, iż narażając siebie, zgubić mógł Pełkę, o którego losie niktby nawet nie wiedział, gdyby Gabryk także dostał się w ręce nieprzyjaciół...
Nadchodziła noc... Ciemność była mu na rękę... Pokazywać się w miasteczku, gdzie go z panem widziano było niebezpiecznie... odejść od koni i porzucić je, gdy w nich nadzieja wybawienia była, zdawało się nieostrożnością. Nie puszczając więc powodnych, zjechał pocichu na drogę do zamku i miasteczka wiodącą, w nadziei, iż tu kogoś spotkać, a może się czegoś dowiedzieć potrafi.
W zmroku widać było na ścieżynie od zamczyska zsuwającą się powoli postać, której zdala rozeznać nie mógł Gabryk... Był to człowiek jeden i pieszy, idący krokiem kaleki... Drożyna od furty zamkowej wiodła go ku gościńcowi, wprost właśnie miejsca, gdzie stał z końmi biedny sługa.
Gdy się z góry spuścił, Gabryk poznał w nim żebraka. Nie był to jednak prosty włóczęga, lecz rodzaj pątnika, jakich naówczas mnóstwo po krajach wszelkich od odpustu do odpustu, do miejsc cudownych, do świętych i pamiętnych przesuwało. Okrywała go suknia, podobna do tych, jakie nosiły zakony żebracze św. Franciszka, podpasana sznurem. Od pasa zwieszona sucha tykwa, różaniec, muszle na sukni pozaszywane, kij wysoki zgięty zdala go jako pątnika poznać dawały.
Szedł zwolna, nie widząc Gabryka, nie podnosząc głowy, aż zarżenie konia go obudziło. Zobaczywszy przed sobą stojące osiodłane wierzchowce i sługę, stanął.
Zdziwił się Gabryk, słysząc pozdrowienie czystą polszczyzną, na które śpiesznie odpowiedział.