zbyt wielkiego wzrostu, ale zręczna, kształtna, giętka... i w każdym ruchu uroku pełna dzieweczka... twarzyczkę miała jak z marmuru wykutą i różanym słońca promieniem oblaną, oczy czarne, wielkie, usta maleńkie, niby gniewne, niby też uśmiechające... na karczek biały spadały ciężkie włosów sploty, które zdawały się ciężyć ślicznej główce...
A śmiało się to wesoło, szczebiotliwe, pieszczone, swawolne, jakby przez całe życie z uśmiechem przejść miało...
Było to dziecię jeszcze, umyślnie przez matkę utrzymywane w tem usposobieniu dziecięcem... i było jej z tem do twarzy, bo wyglądała jak anioł bez skrzydeł... Dowcipna, żywa, roztropna, ciekawa, Jadwisia zgadywała świat, nim go widziała... a ze słów nieostrożnych matki snuła snać więcej, niż one mówiły.
Medard, raz ją zobaczywszy, zakochał się śmiertelnie... Pani podczaszyna sama była jeszcze dość młoda i piękna, by odwiedziny młodego sąsiada brać raczej do siebie. Ten ją może z błędu wyprowadzić nie chciał, a może i nie domyślał się niczego...
Jemu tylko patrzeć trzeba było i słuchać szczebiotu tego skowronka, zwiastującego wiosnę i miłość... choć sam nie wiedział, co śpiewał. W istocie Jadwisia była tak naiwna, tak dziecinna, tak śmiała, a z Medardem jak z bratem tak poufała, że go swojem postępowaniem mogła o szaleństwo przyprawić... Matka, patrząc, się śmiała. Znała widać córkę tak dobrze, iż się lękać nie potrzebowała...
Jadwisia ze słów, opowiadań i książek wiedziała o miłości, mówiła o niej często nawet, ale dla niej była to jakaś dworska zabawka miła, coś we wstążkach i kwiatach, jakaś galanterja pusta, poza którą ani się domyślała uczucia i boleści... Od dzieciństwa odbijała się o jej uszy ta jakaś miłość zabawna, wcale niegrzeszna, niby
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.