Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! toście wy z Polski, mój ojcze?
Pątnik, jeszcze może mocniej zdziwiony, zbliżył się prędko:
— No — a wy?
— Ja?... także... podróżny jestem — odparł Gabryk. — Na miłość Bożą, idziecie z zamku, powiedzcie mi, co się tam stało?
Pątnik pięść złożoną naprzód zwrócił ku zamkowi.
— Piekło tam było, jest i będzie! — zawołał. — Otrząsam pył z nóg moich... Przybył ten szatan, co ludzi męczy, co żonę więzi! który nigdy ani sobie pokoju nie znajdzie, ani drugim go nie da... Bodajby się zapadł i z zamkiem swym razem!
Gabryk w pierwszej chwili, usłyszawszy, zapomniał się i ręce załamał.
— Przybył Proński! — zawołał.
— Jak wicher i burza, — mówił pątnik — zamącił wszystko na zamku, mnie, któremu litościwy przytułek tam dano, przenocować nie dał i kazał za wrota wyrzucić...
— Mój ojcze! mój ojcze! — wołał Gabryk — nie wiecież, co się tam stało?
Pielgrzym ramionami ruszył.
— Szatan zazdrości go opętał, starego rozpustnika... Żonę zamknął i tu mu się jeszcze zdaje, że ją gachy nachodzić będą. Miota się, szaleje... Złapał tam kogoś... alboż wiem?... Wkradł mu się ktoś...
Gabryk krzyknął rozpaczliwie.
— Cóż z nim? — zawołał żywo — cóż z nim?
— Rzucono go do lochu... a jeśli żyw wyjdzie z rąk tego szatana, Bogu niech dziękuje.
Pątnik mówił to jakby go i oburzenie, i gniew odmłodziło. Skurczony wprzódy, rozprostował się, ruchy miał młodsze, niż postawę, głos mu się w rozmowie powiększał, jakby przestał udawać starca, zapomniał o tem, czem miał być, a został, czem był w istocie.