Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyście z Polski, nieprawdaż? — zapytał jęczącym głosem Gabryk.
— I szlachcic polski — z dumą rzekł pątnik. — Ale pokutuję... pokutuję... Wracam z Kompostelli i Loretu... Miałem ciężki grzech na sumieniu... Ślubowałem o jałmużnie iść do świętych miejsc... Na granicy ślub mi się kończy.
Odetchnął jakoś swobodniej samą nadzieją wypoczynku.
— Ojcze mój — kiedyś Polak i szlachcic, dajcie mi radę, pomóżcie, ratujcie. Złapany w zamku jest moim panem...
— Jak się zowie — spytał, do koni przystępując, pątnik.
— Pełka z Gołczwi...
Mruknął coś niewyraźnie pielgrzym.
— A pocóż tu lazł? — spytał.
— Chciał księżnę uwolnić... Gdybyście znali ją, gdybyście wiedzieli...
— Dość, — przerwał pątnik, — dość... rozumiem. Niełatwoż tu teraz pomagać! Nie masz co myśleć, pędź do domu, niech się kupa przyjaciół zbierze i uzbroi... napaść na zamek... rady innej niema. A godziny nie tracić... bo ten go może dać ściąć... Nie nowinąby to było...
Pątnik patrzał na konie z pożądliwością.
— E! e! — rzekł — gdyby mi się godziło na koń siąść... a pojechać z wami!
Westchnął.
— Ale do granicy nie godzi się... nie godzi!
— Do jakiejże granicy? — zapytał Gabryk.
— Do naszej...
— A toć dawno granica, jak mi pan mówił, daleko dalej, a to kraj był nasz, tylko go jakieś Niemcy zabrały — począł żywo Gabryk, któremu się chciało zyskać towarzysza, pomocnika i świadka.
Pątnik koło koni chodził i wzdychał.
— Tak mówisz? — bąknął, tak mówisz?
— Powtarzam, com od pana mojego nieszczęśliwego słyszał... a cóż ja wiem?