ki, gdy Wielikaniec już był w bramie... Nie odbyło się jednak bez okrzyków i szarganiny, a z zamku ci, co nadbiegli później do drugich wrót wewnętrznych, już ostrożniejsi, cofnąć się mieli czas i na alarm krzyknąć...
Diepieroż, co żyło, zbiegło się w podwórzu, i sam książę, i Kerner, i ludzie od służby, i czeladź wszelka. Książę pierwszy dorozumiał się, że z nieprzyjacielem ma do czynienia, i po broń skoczył, a wrót bronić kazał..
Na zamkową wieżę kapliczną posłano zaraz chłopaka, aby na gwałt bił w dzwony i mieszczan ku obronie zwołał...
W miasteczku zawrzało jak w kotle, nie ochotą do boju, bo nie wiedziano ani z jakim, ani z jak licznym nieprzyjacielem miano do czynienia... Strach ogarnął mieszkańców, którzy się w pola i ku lasom rozbiegać zaczęli.
Dawne tradycje tatarskich napadów przyszły na pamięć... Kto mógł, na ogrody i ku borom uchodził...
W kościele tylko ksiądz dla powołania dalszych wsi i przedmieścia w dzwony uderzyć rozkazał.
Proński wiedział z kim miał do czynienia, a choć był przekonany, iż Pełka w kostnicy zginął, zemsty zań się spodziewał. Sam więc zbrojny, zebrawszy garść ludzi wkoło siebie, do upadłego się opierać postanowił. Nie dopuszczono wdzierających się w dziedziniec, dając ku wrotom ognia.
Nie przyszło jednak nikomu na myśl, aby ztyłu przez wycieczkę nieprzyjaciel miał się na zamek dostać. Jadwiga, którą wrzawa strwożyła i do okna wywołała, spostrzegła w ciemności walkę u bramy, i czując, że o nią idzie, że Pełki przyjaciele jego i ją chcą oswobodzić, zbiegła natychmiast ze schodów. Spodziewała się, że w tym tumulcie znaleźć może środek do ucieczki.
Proński zapomniał był o żonie...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.