rozkazując jechać do domu... Jadwiga ciągle ściskała matkę...
— Dziecię moje! — wołała podczaszyna, tuląc ją. — Jadwiniu moja! com ja wycierpiała! Jak przeklinałam i przeklinam tego niepoczciwego, który wszystkich twych nieszczęść jest przyczyną, — tego ohydnego zbója... Pełkę.
— Jakto? Pełkę? — podchwyciła księżna — ależ to jest mój zbawca! on mi życie uratował... on mnie z niewoli wyswobodził.
— Śni ci się! — krzyknęła podczaszyna gniewnie — pleciesz nie wiedzieć co... gdyby nie on...
— Matunia nic chyba nie wie...
— Wiem doskonale, wiem o wszystkiem... a! tak! gdyby nie on — byłabyś sobie z księciem starym radę dała — byłabyś szczęśliwa, a teraz? Co mu się było mieszać w sprawy małżeńskie...
— Ale, matuniu droga...
— Ale, Jadwisiu kochana! to zbój! to łotr... to...
Jadwiga zamilkła... sama już nie wiedziała, co mówić. Biedna rozmyślała w sobie, czyby to czasem nie było prawdą, co mówiła matka? Ha? Któż wie? Kto wie? Słabe stworzenie nie umiało tak gwałtownej wytrzymać napaści... Zachwiała się...
Ciągle słuchając narzekań matki, milcząca dojechała do dworku. Miała czas tylko przyznać się, że konie, kolebka, dwór, służba, suknie, klejnoty, wszystko to winna była Pełce...
Podczaszyna ręce załamała...
— Jednej godziny tu nie będziemy! — krzyknęła — nie chcę, byś mu cokolwiek była winna! Jedziesz do mnie, do domu... Zapłacimy mu...
Niezmiernie zmieszała się księżna... sama nie wiedziała, co pocznie, na siłę oporu przeciwko matce zebrać się nie umiała... Zrobiło jej się smutno — i rozpłakała się, jak dziecko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.