taryńskiemu scenę zrobiła arcyksiężniczka Eleonora, która się w nim kocha... bo była o mnie zazdrosną...
A! muszę się przyznać matuni — bo też chciałam być piękną i podobać się... koniecznie, aby nareszcie z gospody wyjść, w której ten człowiek mnie trzymał... Dopieroż cesarzowa matka przykazała, abym bywała u niej, dopiero podkomorzy mój musiał starać się o to, abym wystąpiła jak należy. Niegodny człek! chciał, abym z nim żyła zamknięta, świata nie widząc... małom oczu nie wypłakała! Alem się pomściła na nim, gdy na dworze zaczęli wszyscy szaleć za mną!
Co miał być z tego szczęśliwy, mój pan małżonek — niewdzięczny — jeszcze się gniewał, srożył i wymówki mi czynił. Alem na to wcale zważać nie myślała...
Jednego wieczoru arcyksiążę mi czasu maszkary przyniósł mumszanc bardzo piękny... już tego mój stary wytrzymać nie mógł. Nazajutrz zerwał się jechać na Śląsk, swoje oglądać zamki i mnie brać z sobą. Prawda, że arcyksiążę nieostrożny, upuścił bilecik, który mi miał oddać, a on go przeczytał... Ale w bileciku nic nie było, tylko uwielbienie dla mnie...
Jak zaczął mnie męczyć, dręczyć, gniewać się, prosić, zaklinać, musiałam jechać. Dopókiśmy jeszcze byli w Wiedniu, gdzie ja poskarżyć się miałam komu, boby mnie cesarzowa matka była z jego rąk wyrwała — dysymulował... ale gdyśmy wyjechali ze stolicy, uczułam, żem była w niewoli. Posypały się wymówki, wyrzuty, a wkońcu przysiągł, że noga moja więcej w Wiedniu nie postanie...
Z noclegu chciałam uchodzić pieszo... ale mnie podchwycił... Płacząc ciągle, dojechałam do tego okropnego zamku... najstraszniejszego na świecie więzienia. A! któż go opisać potrafi! Lochy, upiory, strachy... w podziemiach pełno ludzkich kości, korytarze czarne... izby ciemne... kraty... dokoła straże, smutek... cisza, niewola...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/350
Ta strona została uwierzytelniona.