rali zuchwałej nocnej wycieczce, postanowiono przed brzaskiem na Chocim uderzyć. Pełka jednak czekać już na to nie mógł, Sobieski mu, przechodząc, ponowił rozkaz, aby śpieszył, chceli króla żywym zastać, trzeba więc było konia dosiąść i jechać.
Pora czyniła tę podróż przykrą i ciężką, lecz na to przygotowany był Pełka i wiedział, że gdyby mu koń padł lub ustał, radę znajdzie w którymkolwiek szlacheckim dworze po drodze. Popasy musiały być krótkie, a o noclegach nie było co i myśleć.
Szczęściem koń, którego wówczas miał, żelazny był i, choć natury powolnej, wytrwały nad podziw, a kilkodniowa i nocna podróż nie odebrała mu sił, byle jeść miał poddostatkiem... Pod Gabrykiem też szkapa ciężka i wołowita, o baraniej głowie, sławę miała w całem wojsku ze swego chodu a w dodatku słomą ze strzechy gotowa się była przeżywiać. O oszczędzenie koni nie chodziło, choć naówczas koń prawie z żołnierzem narówni się cenił. Pisze ks. Birkowski o tem, jak w konie ludzie ufali; wspomina Skarga o tej miłości dla nich. Człowiek się z towarzyszem tym zrastał, ciągle z nim żyjąc, a obaj się też lepiej zrozumieli i wzajem wspomagali, niż dziś, gdy się ledwie kiedy spotykają.
Podkowy wprawdzie na grudzie rozbite kilka razy odmieniać było potrzeba, ale konie doskonale drogę wytrzymały i przebiegły ją w nie do uwierzenia krótkim przeciągu czasu.
Gdy się lwowskie wieże pokazały, Bogu Pełka dziękował, że mu cało dał tu przybyć, chociaż po drodze już dowiedział się, że go ten nieszczęsny aga sułtański uprzedził i od pół dnia przynajmniej w mieście już być musiał. Chwili więc nie tracąc, z konia do gospody nie zajeżdżając, jak stał tak wprost jechał do króla, o którym tylko się mógł dowiedzieć w mieście, iż jeszcze żył...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.